Swiaty Rombu #3 Charon Smok u wrot - CHALKER JACK L , ebook txt, Ebooki w TXT
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JACK L. CHALKERSwiaty Rombu #3 Charon :Smok u wrotPrzeklad Konrad MajchrzakPROLOGCZAS NA REFLEKSJE1Narile zatoczyly szerokie kolo i ustawily sie pod wiatr, gotowe do smiertelnego ataku. Przez szczeliny w skorze wysunely ostre jak brzytwa ostrza, po czym zaczely pikowac w dol.Mezczyzna rozpaczliwie rozgladal sie wokol, nie przerywajac pelnego desperacji biegu. Pustynia nie oferowala mu zadnego schronienia, a jej popekana powierzchnia byla twardsza od betonu.Narile byly stworzeniami powietrza: ogromnymi, szybkimi czarnymi pociskami, z wielkimi jajowatymi oczyma, a macki falujace z tylu ciala, spelniajace funkcje i ogona, i steru, wspomagaly ich lot. Kazdy z tych czarnych potworow posiadal na podbrzuszu dwie zakrzywione polksiezycowate, kosciane plyty, z ktorych wysuwaly sie smiertelnie grozne, twarde jak stal ostrza, zdolne pociac ofiare na kawalki.Mezczyzna zdawal sobie sprawe z tego, iz nie ma gdzie sie skryc, postanowil wiec podjac walke na miejscu, na tym otwartym i plaskim terenie. Jeden z marili runal na niego z niewiarygodna predkoscia, ale on padl na ziemie i przekoziolkowal. Zdazyl wykonac ten prosty manewr na ulamek sekundy przed uderzeniem ostrzy, przez co o malo nie spowodowal kolizji napastnika z twarda jak skala ziemia. Szczescie mu jednak do konca nie dopisalo, zerwal sie wiec ponownie na rowne nogi, w duchu przeklinajac siebie za to, iz wyruszyl tak pozno. Sprawdzil polozenie obydwu stworzen. Wiedzial doskonale, ze powinien je miec przed soba, a nie na flankach, tak jak teraz. Przywolal wszelkie rezerwy swych sil - zdolne sie pojawic jedynie w sytuacji zagrazajacej bezposrednio zyciu - i pobiegl pod ostrym katem w kierunku krazacych potworow.Narile posiadaly inteligencje, ale poza tym byly nazbyt pewne siebie. Dysponowaly przeciez kilkoma kilometrami kwadratowymi otwartej przestrzeni pozwalajacej na wszelkie manewry i na zabawe, nie mogly wiec miec najmniejszych watpliwosci, jaki bedzie rezultat takich manewrow. Tymczasem chcialy miec troche uciechy.Mezczyzna ponownie sie zatrzymal, by stawic czolo swym dreczycielom. Tak jak sie spodziewal, para polaczyla sie i wydawala sie teraz unosic bez ruchu w powietrzu, obserwujac go zoltymi, pozbawionymi wszelkiego wyrazu oczyma, ukrywajacymi - nie mial co do tego najmniejszych watpliwosci - wielka ucieche i wielkie rozbawienie.Wiedzial, ze ma bardzo niewiele czasu.Z punktu widzenia narili wygladalo jakby stal w miejscu, zwrocony ku nim twarza, z wyciagnietymi ramionami. Potraktowaly to jako wyraz rezygnacji i poddania sie, a poniewaz takie rozwiazanie bylo dla nich najnudniejsze z nudnych, ruszyly na niego, by tym razem go po prostu zabic.Opuscily sie bardzo nisko, na wysokosc okolo jednego metra ponad powierzchnia pustyni, i pedzily w jego kierunku, smakujac najwyrazniej ostatnie momenty przed dokonaniem zabojstwa. Kiedy zblizyly sie do swej ofiary, rozlegl sie potezny grzmot i wygladalo jakby sama ziemia sie rozstepowala. Wokol mezczyzny wyrosl kamienny mur, a on sam otoczony teraz, zatopil sie czesciowo w ziemie. Drapiezcy byli tak zaskoczeni, iz uderzyli z dwoch przeciwleglych stron w ciagle jeszcze wznoszaca sie sciane. Posypaly sie iskry, kiedy ich ostrza wbijaly sie w kamien, jednak obydwaj zachowali dosc rownowagi, by utrzymac sie w powietrzu i poderwac ponownie w gore.Wewnatrz tej nagle powstalej studni, w cieniu kamiennego, czterometrowego muru, prawie kompletnie wymeczony mezczyzna sluchal syku wscieklych narili. Zuzyl juz poldniowa porcje wody. Jego forteca musi wytrzymac. Opadlszy na ziemie, rozkoszowal sie milym chlodem swej malenkiej twierdzy i nasluchiwal.Narile blyskawicznie dostosowaly sie do nowej sytuacji i probowaly skruszyc mury. Walily z calej sily i pod odpowiednim katem. Co prawda narobily troche szkod, ale jeszcze wieksza krzywde wyrzadzily sobie samym, w koncu ich grozne ostrza zbudowane byly ze zwyklej tkanki kostnej. Wkrotce zrezygnowaly wiec z dalszych prob.Usiadly na szczycie budowli, blokujac dostep swiatla. Mezczyzna stwierdzil, iz wlasciwie ocenil wymiary scian; obydwa stwory byly zbyt duze, by opuscic sie w glab studni przypominajacej komin.W koncu, co bylo do przewidzenia, jeden z nich usiadl na obrzezu muru i spuscil swe dlugie macki do wnetrza fortecy. I znow okazalo sie, jak precyzyjnie mezczyzna okreslil wielkosc tej budowli, chociaz mimo wszystko bylo to dla niego przerazajace doswiadczenie - lezec tam, na dnie, bez dostepu swiatla dziennego i sluchac trzepotania macek tuz mad glowa. Wkrotce i to sie skonczylo. Mogl sie nieco odprezyc. Doszedl juz tak daleko, tak bardzo daleko i choc na krotka chwile byl bezpieczny, ale czul, ze jego rezerwy sa na wyczerpaniu.Uslyszal jakis ruch nad soba i za moment... po prostu obrzydliwie go zniewazono. Potwory nie mogly dopasc go w zaden inny sposob, usilowaly wiec teraz wykurzyc go z kryjowki... wyprozniajac sie na niego.Uslyszal wsciekly pomruk i naril odfrunal, wpuszczajac do srodka studni nieco swiatla. Chcialby wierzyc w to, ze odlecialy oba, ale na pewno jeden z nich czail sie na zewnatrz, podczas gdy drugi wzniosl sie prawdopodobnie w kierunku najblizszej chmury, by pobrac z niej wilgoc, bez ktorej nie mogly sie obyc. Sam oddalby wszystko za troszke tej wilgoci, byleby w innej formie niz to czym teraz byl caly ubabrany.Chmury... Probowal skupic mysli. Jak wygladalo niebo? Uwage jego przykuwalo bezposrednie niebezpieczenstwo. A przeciez zawsze gdzies byly jakies chmury. Sa, ale wysoko, a to znaczy, ze maja mniej wilgoci, niz on by potrzebowal. Jednak...Skoncentrowac sie... skoncentrowac! Gdyby mial tylko wiecej sil! Z najwyzszym wysilkiem zamknal oczy i usilowal odciac sie od wszystkiego, z wyjatkiem wrazliwosci na wa. Nie bylo to latwe, kiedy odchody narili piekly sie w upale i potwornie cuchnely. Wiedzial, ze wkrotce sam sie upiecze, bowiem jego forteca byla wprawdzie prymitywnym, ale i bardzo skutecznym piecem.Mysl... mysl! Mysl jedynie o wa...Naturalnie odczuwal wa, ktore pozwolily mu zbudowac te twierdze, ale te, ktorych potrzebowal teraz, byly inne. Siegal na zewnatrz, wa do wa, jego wlasne do innych, i uwolnil swe widzenie. Znow mogl obserwowac pustynie.Po narilach nie bylo najmniejszego sladu, natomiast w poblizu znajdowaly sie dwa krzaki. Przedtem ich tam nie bylo. Usmiechnal sie do siebie w duchu, choc powodow do usmiechu mial niewiele. Marile byly wprawdzie inteligentnymi zwierzetami, ale nigdy by im nie przyszlo do glowy, iz krzaki w takim miejscu moga tak samo zwracac na siebie uwage, jak one same. Zreszta te krzaki niewatpliwie byly narilami!Fakt, iz ciagle tak cierpliwie czekaly w tym upale potwierdzal jego najgorsze obawy. Niewatpliwie byly szkolone i slepo posluszne rozkazom. Kto wie, moze to nawet mysliwi samego Yateka Moraha?Czul wa gestego pustynnego powietrza i czasteczek wody wokol, ale je zignorowal. Siegal wyzej, znacznie wyzej i modlil sie pelen nadziei, iz gdzies w jego zasiegu jest dosc chmur, by uformowac to, co niezbedne.Naturalnie, byly tam, ale bardzo wysoko i w niewielkich ilosciach, oby - w wystarczajacych. Musi ich wystarczyc.Powoli, ostroznie siegnal do wa chmury, czasteczek wody, przemawial do nich, prowadzac je ostroznie i laczac we wzory i grupy, coraz bardziej i bardziej geste, skupial w jednym miejscu, dokladnie nad jego malenkim fortem.Nie byl pewien, czy posiada dosc mocy, ale w tej chwili tyle tylko mocy i sily byl w stanie zebrac. Musi wystarczyc, Po prostu musi...Teraz wa chmur lec! W gore, wznies sie ku sloncu, swej gwiezdzie - karmicielce. Wznos sie... wznos...Przyczajone opodal dwa "krzewy" zadrgaly, zamigotaly i ponownie zmienily sie w narile. Nie rozumialy chyba, co sie dzieje, ale ujrzaly cien na ziemi i poczuly jego chlod. Wielkie, zolte oczy spojrzaly w niebo i zobaczyly zbierajace sie chmury, ktore gestnialy i ciemnialy sto razy szybciej niz zwykle. Narile nie rozumialy przyczyn tego zjawiska, ale wiedzialy - wyczuwaly to swymi zmyslami - iz nad ich glowami, w sposob zupelnie nienaturalny, zbiera sie potezna burza. Odczuly prawdziwy lek. Przez chwile wahaly sie pomiedzy tym lekiem i swym naturalnym instynktem a otrzymanym rozkazem, by dopasc i zabic tego czlowieka. Jednak grzmot, ktory wydobyl sie z tej dziwnej, niezwyczajnej chmury i odbil sie niesamowitym echem na rozleglych przestrzeniach pustyni, spowodowal, ze lek i instynkt zwierzat jednak zwyciezyly. Narile uniosly sie w powietrze i pognaly w kierunku rozswietlonej sloncem pustyni, poza granice cienia rzucanego przez chmure.Spadl deszcz. Gesty i rownomierny. Padalo nad malym fortem i nad niewielkim terenem wokol. Mezczyzna nie tracil czasu i natychmiast nakazal wa scian powrot do poprzedniego ksztaltu. Kiedy mury opadly, stal znowu na powierzchni pustyni; na ktorej nie pozostaly juz zadne slady budowli. Odchody narili ciagle go oblepialy, zrzucil wiec z siebie wszystko; pozostawiwszy jedynie przy sobie pusta manierke i czarny pas, i pozwolil; aby deszcz obmyl go calego. Stal tak minute czy dwie, czerpiac radosc z deszczu i chlodu, jednak wiedzial, ze nie wolno mu stac bezczynnie, gdyz wody bylo niewiele, a i tej wkrotce moglo zabraknac.Narile doszly juz do siebie i pojely, ze to ich przeciwnik sprowadzil burze. Odzyskaly pewnosc siebie i zaczely znowu krazyc na obrzezu chmury. Czekaly az przestanie padac.Wysuszona ziemia, na ktora deszcz nie spadl od dwoch lub trzech ludzkich pokolen, nie byla w stanie przyjac takiej ilosci wody. Zwykle twarda powierzchnia po burzy stala sie sliska i zdradliwa. Centrum ulewy przesuwalo sie wraz z podazajacym naprzod mezczyzna, a narile dotrzymywaly mu kroku, czekajac na koniec ulewy na obrzezach chmury. Deszcz uszkodzilby ich delikatne, bloniaste skrzydla, normalnie niewidoczne podczas lotu. Koniec ulewy oznaczal...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]