Swiat studni #3 Poszukiwanie - CHALKER JACK L , ebook txt, Ebooki w TXT

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CHALKER JACK L.Swiat studni #3 PoszukiwanieUuk Quality BooksJACK L. CHALKERPrzeklad: Leszek RysTytul oryginalu Quest for the Wellof SoulsA takze ku pamieci tych, ktorzy umarli...Johna W. Campbella juniora,ktory nauczyl mnie pisarskiego rzemiosla,Augusta W. Derletha,ktory zawsze wykazywal zainteresowanie,Clarka Ashtona Smitha,ktory miewal przedziwne, zarazliwe sny,Seaburya Quinna,ktory otaczal taka sama opieka przyjaciol, jaka przyjaciele jego,Edmonda Hamiltona,cudownego czlowieka, ktoremu podobala sie Studnia,Rona Ellika,ktory powinien zyc tak dlugo, by to zobaczyc,H. Beama Pipera,ktory nigdy nie byl nadmiernie zajety,i tym dwom, nie chcacym sie podporzadkowac nikomu, indywiduom - H. P. Lovecraftowi i Stanleyowi G. Weinbaumowi, ktorzy nawiedzali te pola, zanim przyszedlem na swiat.Wojny w Swiecie Studni, czesc IICzesc pierwsza tej niezwykle obszernej powiesci mozna znalezc w ksiazce pod tytulem Wyjscie (Ballantine/A Del Rey Book, 1978). Wprowadzenie, Polnoc przy Studni Dusz (1977), mozna przeczytac przed lektura albo po lekturze niniejszej ksiazki. Wojny w Swiecie Studni w zamysle mialy byc jednym tomem, jednakze opublikowano je w dwoch czesciach, a to z powodu ich obszernosci. By jakos uporac sie z tym podzialem, kazda czesc napisano tak, aby mozna je bylo czytac oddzielnie. Jednakze w idealnym swiecie - Wyjscie powinno sie przeczytac najpierw.Kirbizmith, szesciokat na poludnie od OverdarkNa drogach o zmroku niebezpiecznie bywa wszedzie, lecz tutaj, w Swiecie Studni, w nietechnologicznym szesciokacie, ktorego mieszkancow, aktywnych tylko za dnia, ogarniala po zachodzie slonca spiaczka, pozbawiajac doslownie przytomnosci, bylo szczegolnie groznie. Warunki atmosferyczne, zblizone do umiarkowanego klimatu Polkuli Poludniowej, w przeciwienstwie do tylu innych miejsc, sprzyjaly egzystencji kazdej niemal rasy Natura wyposazyla Kirbizmicjan w skuteczne srodki obronne; nikt, kto chcial zachowac zmysly i dobre zdrowie, nie mogl ich nawet dotknac. Nic jednak nie chronilo przybysza, nierozsadnego na tyle, by po zachodzie slonca wedrowac ciemnymi, choc dobrze oznakowanymi szlakami.Tindler byl takim glupcem. Z wygladu podobny do gigantycznego pancernika o dlugich, zakonczonych pazurami lapach, sluzacych mu do chwytania i poruszania sie, wedrowal droga, pewny, ze gruba skorupa zdola ochronic go przed kazdym mieszkancem tego nietechnologicznego szesciokata, a przystosowany do ciemnosci zmysl wzroku w pore ostrzeze go przed kazda pulapka.-Pomozcie mi! Och, prosze! Niech ktos mi pomoze! Na pomoc! - rozleglo sie blagalne wolanie. Wysoki, dziwny glos przeszyl ciemnosci. Jego brzmienie swiadczylo najwyrazniej o tym, ze zostal przetworzony w translatorze. Sam Tindler, bedac wedrujacym w odlegle strony negocjatorem handlowym, korzystal z podobnego urzadzenia. Gdy obaj, zarowno mowiacy, jak i sluchajacy, uzywali translatora, glos nabieral dodatkowej sztucznosci.-Na pomoc! Blagam! Niech ktos mi pomoze! - tuz przed nim znow odezwal sie tajemniczy glos. Tindler stal sie czujny, odruchowo spodziewajac sie pulapki, zastawionej przez rozbojnikow, ktorych obecnosc w tym rejonie zglaszano w raportach. Co gorsza obawial sie, ze ktos przez nieuwage potracil jedno z tych wielkich drzew, ktore, jak szesciokat dlugi i szeroki, rosly wspierajac sie o siebie nawzajem. To wlasnie byli Kirbizmicjanie - we wlasnej osobie - niezdolni do ruchu, przemieszczajacy sie jedynie droga wymiany mozgow i wchlaniajacy umysl kazdego, kto by ich dotknal bez przyzwolenia.Nagle to dostrzegl - niewielki, lezacy na drodze ksztalt. Stworzenie, majace ponad siedemdziesiat centymetrow dlugosci, bylo klebkiem jasnoczerwonego, nakrapianego zlotem futra. Budowa przypominalo nieco mala malpke. Jego puszysty, lisi ogon byl prawie tak dlugi jak korpus. Gdy Tindler ostroznie przysuwal sie coraz blizej, stworzenie - jakiego do tej pory jeszcze nigdy nie widzial - wydalo z siebie cichy jek. Wtedy zauwazyl, ze jedna z jego tylnych lap sterczy pod dziwnym katem - niemal na pewno zlamana.Rozmiary Tindlera uniemozliwialy mu ukrycie swojej obecnosci. Lezace na drodze stworzonko odwrocilo glowe i wlepilo w niego spojrzenie okraglych jak paciorki oczu, osadzonych w dziwacznej, zakonczonej malutkim dziobem twarzy, zupelnie przypominajacej sowe.Tindler zatrzymal sie, rozgladajac ostroznie dookola. Pomimo to, ze doskonale widzial w ciemnosciach, nie dostrzegl zadnej innej, formy zycia procz zwalistych, wiecznie milczacych, drzewiastych stworzen. Z ich strony nie musial sie niczego obawiac, jesli nie zboczyl z drogi.Ciezko stapajac, zblizyl sie powoli do zlozonego bolescia stworzenia. Z pewnoscia ktos jego rozmiarow nie musial sie bac czegos tak niewielkiego i kruchego.-Co sie stalo, przyjacielu? - zawolal, starajac sie, by w glosie zabrzmialo jak najwiecej troski i gotowosci niesienia pomocy. Stworzonko zajeczalo ponownie.-Bryganci, panie! Zlodzieje i lajdacy zasadzili sie na mnie jakies pol godziny temu. Zabrali sakiewke, obrabowali ze wszystkiego, zwichneli noge w stawie, co sam mozesz zobaczyc, i porzucili na pastwe samotnej smierci w ciemnosci!Tindler poczul sie gleboko poruszony tarapatami, w jakie popadlo to biedactwo.-Posluchaj, byc moze zdolam umiescic cie na mojej skorupie - zaproponowal. - Moze i bedzie bolalo, ale do granicy Bucht i do wysokotechnologicznego szpitala nie jest daleko.Stworzonko ucieszylo sie.-Och, jakze jestem) ci wdzieczny, laskawy panie! - wykrzyknelo uszczesliwione. - Ocaliles mi zycie!Dwoje oczu na koncu dlugiego, waskiego ryja Tindlera zblizylo sie do malenstwa.-Powiedz mi - rzekl Tindler, sam w niemalym stopniu zaniepokojony - jak wygladaly potwory, ktore dopuscily sie tego czynu.-Bylo ich trzech, panie. Dwaj z nich byli olbrzymi i niemal niewidzialni. Nie mozna ich bylo dostrzec, dopoki sie nie poruszyli!Tindler uwazal, ze troche trudno w to uwierzyc, ale czyz w przypadku Kirbizmicjan nie bylo podobnie? W Swiecie Studni wszystko bylo mozliwe.-A trzeci? - ponaglil Tindler. - Czy roznil sie od pozostalych dwoch? Przypomnij sobie, przed nami dluga podroz.Stworzonko przytaknelo kiwnieciem glowy i sprobowalo dzwignac sie odrobine. Spojrzalo Tindlerowi prosto w oczy, zaledwie ulamek centymetra od jego nozdrzy.-Wygladal dokladnie tak jak ja!I zanim wielki, opancerzony stwor zdazyl zareagowac, w chwytnej, lewej stopie sowo-malpy pojawil sie dziwnie wygladajacy pistolet. Kudlate zwierze nacisnelo spust i z pistoletu wytrysnal wielki oblok zoltawego gazu. Odbylo sie to wszystko zbyt raptownie i zbyt blisko; klapki nozdrzowe Tindlera nie zdazyly sie na czas zacisnac.Kiedy Tindler tracil przytomnosc, od otoczenia, gdzie do tej pory niczego nie mozna bylo zauwazyc, odroznily sie dwa olbrzymie ksztalty i zaczely sie do nich zblizac. Uslyszal jeszcze glos tego malego, krzyczacego w tamtym kierunku.-Hej, Doc! Badz gotow! Ten posiada translator!MakiemNazywal sie Antor Trelig i wygladem przypominal gigantyczna zabe. Nie bylo w tym nic nadzwyczajnego, w Makiem wszyscy przypominali wygladem gigantyczne zaby.Piers Treliga naznaczono tatuazem Wielkiej Rady Swiatow. Ze swego biura w palacu mogl objac wzrokiem wielkie miasto Druhon - tetniace zyciem sredniowieczne centrum dla dwustu piecdziesieciu tysiecy Makiemow - a ponizej niego wielkie jezioro, w ktorym odbijaly sie swiatla miejskich latarni gazowych oraz bajkowa iluminacja zamku. Zyjacy na ladzie Makiemowie mogli w razie potrzeby zanurzac sie w jego wodzie, dlugo nurkowac dla odprezenia i przez jeden cudowny tydzien, raz do roku - bezplciowi na co dzien - rozmnazac sie.Po obu stronach jeziora majaczyly, jak cienie nocy, wysokie gory, tworzac poszarpane obramowanie olbrzymiej gwiezdnej mglawicy, odbijajacej sie w jeziorze. Niebo Swiata Studni bylo niezwykle w stopniu niewyobrazalnym: nad Polkula Poludniowa gorowaly rozdete gromady chmur i kleby oblokow gazowych, przez ktore przeswitywala gesta od gwiazd mglawica. Odzwierciedlalo to polozenie Studni w poblizu srodka galaktyki. Trelig, rozparty na lezaku, podziwial nie raz ten widok ze swego balkonu. Zaden inny nie mogl sie z tym rownac.Zza plecow dobiegl go szmer, lecz nie oderwal oczu od panoramy. Tylko jedna osoba mogla wejsc do jego biura bez przeszkod i bez obawy.-Nigdy nie dales za wygrana, prawda? - Glos za jego plecami byl nieco bardziej miekki niz jego wlasny, lecz przebijala z niego nieugietosc, wskazujaca, ze jego zona, Burodir, jest nie tylko slicznotka.-Wiesz dobrze, ze nie - powiedzial to niemal z westchnieniem. - I nigdy do tego nie dojdzie. Nie moge na to pozwolic. Na przyklad teraz, kiedy mozna te przekleta rzecz zobaczyc, dreczy mnie, niemal drwi, rzuca mi wyzwanie. - Wskazal w noc bloniastym palcem, zakonczonym pazurem.Usiadla obok niego. W swoim zwiazku nie kierowali sie romantyzmem. Wyszla za niego, poniewaz jej ojciec, dysponujacy wladza w cieniu tronu, musial miec cudzoziemca na oku. Chociaz wiesc niosla, ze starzec zadlawil sie na smierc zepsutym morkczerwiem, ona byla gleboko przekonana, ze to Antor Trelig w jakis sposob przyczynil sie do jego zgonu, by nastepnie! samemu zajac jego miejsce. Byla jednakze nieodrodna corka swego ojca, a wiec zemsta nie wchodzila w gre. Pozostanie lojalna wobec Treliga, dochowa mu wiernosci, chyba ze zdola umocnic swa wlasna wladze, bezpiecznie go obalajac. On to rozumial. Nalezal do istot tego samego pokroju.Wpatrzyla sie w ciemnosc, w mglawice wygieta w ksztalcie U, przezierajaca przez Gorska Brame.-Gdzie to jest? - zapytala.-Niemal dotyka horyzontu - wskazal ruchem reki. - Wielkoscia zblizone do zlotej dwudziestki. Widzisz, jak mieni sie srebrzyscie, odbijajac sloneczny blask?Teraz i ona ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kfc.htw.pl